“Kolejowa tragedia – wspomnienia ze stanu wojennego”
Zachowując pamięć o dramatycznych wydarzeniach stanu wojennego, publikujemy zapis tamtych dni, nadesłany do redakcji Echa Chełmka przez Pana Wojciecha Kwiatkowskiego. Autor tekstu jest badaczem i dokumentalistą lokalnej historii. Przez wiele lat związany był z naszym miastem oraz przemysłem obuwniczym i kolejnictwem. W publikowanym materiale ukazuje dramatyczne i mało znane fakty. 14 grudnia 2021 r. staraniem MOKSiR na bezimiennym krzyżu zawisła tabliczka upamietniająca ofiary tragedii.
Moje wspomnienia ze stanu wojennego
13 grudnia 1981 r. na terenie Polski wprowadzono Stan Wojenny. Przyniosło to społeczeństwu szereg restrykcji i ograniczeń m. in.: przerwano wszelkie połączenia telefoniczne, a polskie stacje tv i radiowe nie nadawały programów (były to pierwsze restrykcje, z którymi spotkało się społeczeństwo), godzinę policyjną, zakaz przemieszczani się poza swoje województwo ( udając się np. do Chełmka, czy do Oświęcimia na granicy województw katowickiego i bielskiego musiano poddać się kontroli dokumentów oraz bagażu i środka transportu. Chcący przejechać granice województw niezbędne było specjalne pozwolenie zwane przepustką. Poruszanie się w terenie po godzinie milicyjnej , również wymagało specjalnej przepustki. Na ulicach było pełno patroli milicyjnych. Oczywiście wcześniej przeprowadzono aresztowania wielu osób, które władza ludowa uznała za niebezpieczne.
W czasie stanu wojennego pracowałem na PKP jako młodszy maszynista elektrycznych pojazdów trakcyjnych Lokomotywowni w Oświęcimiu. Pracę na PKP rozpocząłem w maju 1980 r. z zamiarem zdobycia kwalifikacji i podjęcia pracy na stanowisku maszynisty. Po odbyciu kilkumiesięcznej praktyki zawodowej na warsztatach przy naprawie elektrowozów i ukończeniu kursu rozpocząłem pracę jako młodszy maszynista. Ponieważ lokomotywownia w Oświęcimiu znacznie powiększała stan posiadania lokomotyw, absolwenci kursu, szybko dostawali się do tzw. planu, czyli na stałe byli przypisani do określonej lokomotywy i do określonego zespołu ludzi. Efekty takiej polityki władz Lokomotywowni były widoczne gołym okiem. Lokomotywy oświęcimskie były zawsze zadbane, czyste, w nienagannym stanie technicznym co je już z daleka wyróżniało od lokomotyw innych lokomotywowni, gdzie lokomotywy jeździły „na dziko” (bez stałej obsady załogi). Początkowo byłem przydzielony do planu na lok. ET 22 – 630. Gdy w Lipcu 1981 r. do Oświęcimia przybyła fabrycznie nowa lokomotywa serii ET 41 nr 127 (w żargonie kolejowym lok. serii ET 41 nazywano „ŁAMAŃCEM” – są to zespolone ze sobą w jedną całość dwie lokomotywy ) cały nasz zespół przeniesiono na tą nowa lokomotywę. Dla nas była to forma uznania i awansu. Niestety 8 grudnia 1981 r. na zmianie nocnej wykolejono naszą lokomotywę na kopalni Piast w Nowym Bieruniu. Gdy 9 grudnia przybyliśmy tam zmienić naszych poprzedników, całą ranną zmianę spędziliśmy na lokomotywie nadzorując ją podczas wstawiania na torowisko, by następnie odtransportować ją do Oświęcimia. Do czasu naprawienia powstałych po wykolejeniu uszkodzeń na lokomotywie, stała jej obsługa została porozdzielana po innych lokomotywach. Kolejną moją służbę – nockę 10 grudnia [1981 r.], zostałem skierowany odbyć z maszynistą Henrykiem Wąglem na lokomotywie ET 41 – 123. Dla Heńka także nie była to planowa lokomotywa. Heniek planowo jeździł na ET 41 - 033. Prowadziliśmy pociąg węglarek z Podborów Skawińskich do Kopalni Wesoła. Nie była to moja pierwsza służba z Heńkiem. Ale na tej nocce był zupełnie innym człowiekiem jakiego znałem. Bardzo się przede mną otwarł. Opowiadał mi różne historie z Jego życia. Nigdy wcześniej taki nie był. Na koniec zmiany zakomunikował mi, że następną służbę już razem nie pojedziemy, gdyż wraca z urlopu młodszy maszynista, który z Nim planowo jeździł. Po nocce mieliśmy dwa dni planowe wolnego tj. 11 i 12 grudnia [1981 r.] Kolejna służba wypadała nam więc 13 grudnia na dniówce [1981 r.]
Niedzielę 13 grudnia 1981 r. otrzymałem dodatkowe wolne od służby. Nie wiedziałem z jakiego powodu. Niezmiernie rzadko się to zdarzało. Ucieszyłem się, że mam wolną niedzielę, którą spędzę z rodziną. Do kościoła na Mszę Św. chodziliśmy w godzinach południowych. Przygotowałem więc rodzinne śniadanie, a dzieciom chciałem włączyć w telewizorze „Teleranek”. Niestety na ekranie zamiast ulubionego przez dzieci programu, tylko migotały drobne kropki ( w tamtejszym czasie określano to mianem, że na ekranie sieje). Włączyłem radio – też milczało. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że wprowadzono Stan Wojenny i w związku z tym przerwano nadawanie programów telewizyjnych
i radiowych. Pamiętam doskonale moje kąśliwe uwagi, że „w tym domu nic się nie utrzyma, bez przerwy trzeba wszystko naprawiać”. Byłem przekonany, że sprzęt jest zepsuty. Nie wiem z jakiego powodu nie wyłączyłem telewizora i po jakimś czasie na ekranie pojawił się Wojciech Jaruzelski z odezwą do Narodu. Wówczas dowiedzieliśmy się, że na terytorium Polski wprowadzono Stan Wojenny i w związku z tym, jakim restrykcjom jest poddane społeczeństwo. Nie ukrywam, że nas to przeraziło. Zaskoczeni tą wiadomością nic nie mówiąc, patrzyliśmy na siebie, nie rozumiejąc co to oznacza…. W mej pamięci natychmiast odżyły młodzieńcze wspomnienia, gdy w sierpniowe noce 1968 roku z okien mojego pokoju, z odległości kilkudziesięciu metrów, obserwowaliśmy jak w ciemnościach, gościńcem od strony Chrzanowa w kierunku Oświęcimia, sunęły kolumny czołgów, transporterów na gąsienicach i innych pojazdów. To „bratnia pomoc” zmierzała zdusić „Praską Wiosnę” w Czechosłowacji. Wówczas wydawało mi się, że te złowrogie potwory warcząc i dudniąc przemieszczały się we mgle. Dziś jestem pewny, że nie była to mgła. Grozę sytuacji potęgowały kłęby spalin toczących się czołgów i innych pojazdów. Natomiast w ciągu dnia, w ogromnym huku, na niskim pułapie, nad Libiążem, przeleciało od strony północy na południowy zachód, kilkadziesiąt ciemnozielonych helikopterów z wymalowanymi dużymi czerwonymi gwiazdami. Oczywiście wszyscy patrzyliśmy na to z przerażeniem. Nie zdawaliśmy sobie sprawę dokąd zmierza to wojsko i w jakim celu. Z czasem jednak dotarły do nas prawdziwe informacje….. Nie chcąc niepokoić rodziny, zadałem sobie w myśli pytanie, czy i u nas będzie podobnie jak na Węgrzech w 1956 r. lub w Czechosłowacji w 1968 r. ?
Nazajutrz , w poniedziałek 14 grudnia 1981 r. udałem się do pracy na nocną zmianę.
Ja ponownie na lokomotywę ET 41 – 123. Zabieraliśmy z Oświęcimia pociąg do Zabrzegu Czarnolesie. Heniek wraz ze swoim stałym młodszy maszynistom, powrócił na swoją planową lokomotywę ET 41 – 033. Zabierali z Kop. Brzeszcze pociąg do elektrowni Połaniec. Henryk Wągiel, gdy z ekspedycji kolejowej Kopalni Brzeszcze odebrał dokumenty przewozowe pociągu, wyszedłszy już z budynku, odszedł kilka metrów, powrócił z powrotem by się pożegnać mówiąc, że nie wiadomo co z nami będzie w tym stanie wojennym. Po tym udał się na lokomotywę i po godz. 22:00 wyruszył pociągiem na szlak. Wśród wielu restrykcji jakie po wprowadzeniu Stanu Wojennego dotknęły społeczeństwo i zakłady pracy, było zdemontowanie urządzeń radiowych nadawczo – odbiorczych (tzw. radiotelefonów) na PKP. Urządzenia te służyły m.in. do komunikowania się między sobą drużyn pociągowych różnych pociągów oraz z dyżurnymi ruchu poszczególnych stacji. Gdyby nie te restrykcje, być może nie doszło by do tragicznego wypadku jaki wydarzył się 14 grudnia 1981 r. w nocy ok. godz. 23.
Mniej więcej w połowie drogi pomiędzy stacjami Libiąż i Chełmek , w lesie, na bardzo ostrym łuku torowiska, doszło do czołowego zderzenia dwóch pociągów towarowych. Oba pociągi ciągnęły dwuczłonowe lokomotywy elektryczne dużej mocy serii ET41 lokomotywowni w Oświęcimiu. Od strony Chełmka po trze nr 2 wyprawiono ciężki pociąg z węglem 3200 t brutto (40 wagonów 4-ro osiowych) relacji KWK Brzeszcze – Elektrownia Połaniec, ciągnięty przez lokomotywę ET41-033. Od stacji Libiąż po tym samym torze (tor niewłaściwy) w kierunku Chełmka jechał pociąg złożony z 40 pustych węglarek 4-ro osiowych (ok. 800 t) z przeznaczeniem pod załadunek węgla na którąś
z okolicznych kopalń, ciągnięty lokomotywą ET41-119. Zniszczeniu uległy obie lokomotywy, wiele wagonów, trakcja elektryczna , torowisko oraz uległ uszkodzeniu wiadukt. Siła zderzenia była tak duża, że jedna z rozbitych lokomotyw (ET41-119) przeleciała w powietrzu kilkanaście metrów i spadła na leśnej polanie obok nasypu z boku toru NR 1. Z tej lokomotywy drużyna pociągowa przeżyła, gdyż schronili się w przedziale maszynowym lokomotywy. Niestety z drugiej lokomotywy – ET 41- 033 obaj maszyniści zginęli. Próbowali się ratować wyskakując w biegu. W miejscu tragedii przy końcu ulicy Spokojnej obok wiaduktu jest postawiony krzyż na którym widniał napis: „Tu zginęło 2-ch maszynistów P.K.P. GUZDEK WALDEMAR lat 24, WĄGIEL HENRYK lat 32. W dowód bolesnej prawdy matka Waldemara – matka jedynego dziecka.” Bezpośrednią przyczyną wypadku była awaria urządzeń lub błąd ludzki. Jednak z całą stanowczością należy podkreślić, że wprowadzone restrykcje stanu wojennego też tu odegrały bardzo istotną, negatywną rolę. Zdemontowanie radiotelefonów uniemożliwiło alarmowe poinformowanie maszynistów o zagrożeniu w jakim się znaleźli i natychmiastowe zatrzymanie obu pociągów. Ponadto radiotelefony przez całą służbę zawsze były włączone w pozycji podsłuchu więc maszyniści mieli by szansę się porozumieć tym bardziej znający się. Zawsze dochodziło do wymiany informacji pomiędzy drużynami. Drużyna jadąca po niewłaściwym torze zawsze zachowuje szczególną ostrożność. W tym przypadku pozbawiono ich tej szansy. Dlatego poniekąd można przyjąć, że w/w maszyniści byli pierwszymi ofiarami Stanu Wojennego Małopolski. Miejsce wypadku powinno być upamiętnione. Powinno być miejscem upamiętnienia Stany Wojennego nie tylko w wymiarze lokalnym, ale całej Małopolski. Dziś stoi tam krzyż mocno sfatygowany, z zamalowanym napisem, więc nie widomo co upamiętnia.
Sugeruję by w roku 40 rocznicy tego wydarzenia, w miejscu tragedii, gdzie stoi zniszczony już, zarośnięty zielskiem krzyż, ufundowany przed laty przez jedną z matek, postawić jakieś upamiętnienie stanu wojennego i tego zdarzenia. Pragnę dodać, że w stanie wojennym wielokrotnie przewoziliśmy [ drużyny oświęcimskie i na pewno inne też] na lokomotywach różne osoby i paczki ze Śląska do Krakowa, Nowej Huty, i dalej na Ziemię Kielecką
[szlak do Radomia, Warszawy , Gdańska] i z powrotem również. Jak już wspomniałem na wstępie osoby z konspiracji nie miały innej możliwości się przemieszczać, gdyż wszędzie były kontrole.
Zdarzały się również przypadki uderzenia pałką przez funkcjonariusza ZOMO, pracowników powracających po służbie, jeszcze przed wylegitymowaniem.
Wojciech Kwiatkowski